O wenie i jej poszukiwaniu pisano, śpiewano i filmowano już wielokrotnie. Według słownika wyrazów obcych „wena” to zapał twórczy, natchnienie. Bardzo podobnym wyrazem wydaje się być też „inspiracja”, czyli coś, co zachęca kogoś do zrobienia czegoś. Zarówno wena, jak i inspiracja są potrzebne do tego, żeby wreszcie usiąść i zacząć coś konkretnie pisać.
Z tym, że o ile wena przychodzi i odchodzi, jest kapryśna, ale i ma bardzo indywidualny charakter, o tyle inspiracja jest czymś, co może wychodzić od innego człowieka. I wtedy pojawia się pytanie, na ile to, co udało nam się stworzyć jest naszym dziełem, a na ile jest efektem czyichś podszeptów. Z drugiej strony w takich momentach nasuwa mi się na myśl taka scena: stoi sobie na przyjęciu pisarz, wszyscy goście wiedzą, że to pisarz i każdy podchodzi do niego, żeby opowiedzieć o sobie, bądź też wprost wycedzić, że to ich historia jest najlepsza na stworzenie światowego bestsellera. Wiadomo, że autor z rzadka bierze pod uwagę takie brednie, ale coś w tym jest. Tak sobie tylko myślę teraz, co by było, gdyby istniała tylko ta nasza abstrakcyjna i indywidualna wena, a nie byłoby autorytetów, ludzi, którzy może i świadomie tymi początkującymi pisarzami manipulują, ale i czasem wskazują właściwą drogę, którą warto pójść.
I właśnie – czy jest to tylko skrupulatna, przemyślana manipulacja, czy tylko coś w rodzaju przyjacielskiej porady. Nie mam tu na myśli wyłącznie takich relacji, jak bezpośredni kontakt na linii uczeń – mentor. Taką inspiracją, manipulacją czy poradą (już zwał jak zwał) może być przecież czyjaś książka, artykuł opublikowany w gazecie, nawet tej z programem telewizyjnym na następny tydzień. Pomijając już tytuły, jakie ostatnio okupują szyty list bestsellerów („Kod Leonarda…”, „Tajemnica Hieronima Bosha”) istnieje całe mnóstwo powieści, poezji, opowiadań inspirowanych innymi dziedzinami sztuki, w tym malarstwem. U niektórych twórców sztuka napędza sztukę. Polacy w ostatnich latach zaczytywali się w Williamie Whartonie, który nie tylko pisał, ale i malował. Można zatem wysnuć prosty wniosek, że pisarstwo inspirowało u niego malowanie, zaś malowanie popychało go do pisarstwa. Może to jest właśnie sekret weny? Może trzeba przeistoczyć się w artystyczne perpetuum mobile? Jak już raz się „zatrybi” to potem jakoś pójdzie. W końcu każdy z nas jest w stanie wymienić choćby kilka przykładów gdzie to literatura stała się inspiracją do stworzenia filmu czy obrazu.
O wenie śpiewano…:
Znamy „Upadek Ikara” Bruegla. Najpierw był sam mit o Dedalu i Ikarze, później obraz, a później znowu opowiadanie Iwaszkiewicza pt. „Ikar”. Wydawałoby się, że temat już wyczerpany, a jednak po takim czasie nadal coś się dało z niego wykrzesać. A fascynacja Biblią? Ile istnieje dzieł związanych z Biblią? Do pewnego momentu w dziejach ludzkości, człowiekowi wydawało się, że źródłem inspiracji dla sztuki jest religia, wiara i wszystko co tylko można wyczytać z Biblii. Dzisiaj byłby to dość staroświecki pogląd, a może, a i pewnie gdyby ktoś wystartował do ludzi z takim „nawiedzonym” bełkotem, jak to religia „natycha” człowieka, to zaraz zamknęliby go w psychiatryku. No, może przesadzam. Jak kogoś inspiruje Biblia, to dobrze – najważniejsze to po prostu znaleźć tę swoją wenę, muzę, żeby wreszcie zacząć tworzyć.
Ale w tym temacie muszę poruszyć jeszcze jedną kwestię, która mnie nurtuje, bowiem żeby już nie odbiegać zbyt daleko – jak to jest ze ściąganiem, zwykłym zgapiostwem pomysłów? Parę lat temu pojawił się wspomniany „Kod Leonarda…” i proszę – oto mamy masę powieści utrzymanych w tym samym klimacie. No, może niektóre bardziej poszły w stronę zapomnianego i mało docenianego przez zwykłego czytelnika „Imienia Róży” Eco. Fakt jest faktem. Gdzie się nie pójdzie, to aż roi się od książek o podłożu pseudohistorycznym. Templariusze i inne tajne zakony, które przetrwały do dzisiaj. Krwawa tajemnica, a może i nawet klątwa rzucona przez zawistnego duchownego. Walka o władzę w średniowiecznej czy tam nowożytnej Europie. Czy taki chcący zaistnieć na rynku autor powinien niczym surfer złapać falę i popłynąć na niej razem z innymi? Wybijać się w ten sposób, czy może wybrać własną trudniejszą, ale lepszą, bo inną drogę?