Nie wiem czy to pogoda tak na człowieka działa, czy to zima, spadające czy rosnące ciśnienie, czy może moje babskie chimery albo irytująca obecność tłustego kota w łóżku, gdy akurat trzeba wstać, a na dworze jest ciemno – nie wiem co powoduje, że ni cholery nie da się napisać nic sensownego. Aha. I nie jest to kolejna rozprawa o tym, jak to trudno jest dogadać się z weną. Problem tkwi w człowieku, a nie w bycie abstrakcyjnym, który pewnie nawet nie istnieje. Trochę to zakręcone jak na sam początek, ale nikt nie mówił, że będzie lekko.
W przerwach zajęć z nieszczęsnego baletu zaczęłam się zastanawiać, nad niezbadanym zjawiskiem twórczego rozwolnienia. Instruktor pochodzący z Rosji, mieszkający w Berlinie i wykładający w Polsce zachęcał poszczególne łamagi do wykonania piruetu, ale niektórym ważniejsze rzeczy były w głowie. Nasz ksiądz w gimnazjum zwykł mówić „a ten to ma właśnie biegunkę myśli”. Ale ten sam ksiądz często lubił też powiedzieć bez ogródek do delikwenta „twoja twarz wyraża głęboką tęsknotę za rozumem”. Czasem więc czuję się, jakby w mojej głowie, zamiast mózgu znajdowała się wielka dupa, a moja twarz wyrażała głęboką tęsknotę jeśli nie za rozumem, którego pewnie nigdy nie nabiorę, to chociaż za tzw. lekkim piórem.
Jedziesz sobie samochodem, aż tu nagle do głowy wpada ci świetny pomysł. Przyciskasz gaz do dechy, wpadasz do domu, chwytasz papier, ołówek. Zapisujesz co wymyśliłeś. Może nawet włączasz komputer, żeby tylko nie tracić czasu, żeby już pisać – na gorąco. Idziesz zrobić kawę, czujesz się nabuzowany, będziesz tworzyć. Już wiesz co się będzie działo. Oczami wyobraźni widzisz, jaka będzie pierwsza i ostatnia scena. Wracasz z kawą, siadasz, zaczynasz pisać. I na tym się kończy. Z wielkiego zapału zostaje „komixowy” poker face, bo już znasz to uczucie doskonale. A może to tylko ja tak mam. I nie wiem, czy to jest spowodowane ogólnym brakiem konsekwencji, który wdziera się po chamsku do każdej sfery życia, czy też tak po prostu się dzieje. Jeszcze gorzej, jak się już zacznie pisać i przy wszystkich kolejnych zdaniach, wena czy cały zapał, czy jak to inaczej nazwać, umyka jak powietrze z dziurawego kółka ratunkowego.
Nie chcę też, żeby pomyślano, że kolejny raz piszę o tym, jaka to kapryśna jest wena. To nie o nią tym razem mi chodzi. Ona ma pomagać, a nie odwalać całą robotę za nas. Wiadomo, że większość pisarzy to lenie, i może nawet o to w tym chodzi, ale nie to jest tematem. Dochodzę do wniosku, że tym, co dzieli początkującego piszącego, od prawdziwego pisarza jest właśnie konsekwencja w działaniach, jakich się podejmują. Ten pierwszy może i ma coś tam skończonego, ale dzieło życia to nie jest. Ten drugi natomiast jak już się za coś bierze, to kończy. Uwarunkowania psychiczne? Wpływ środowiska? Determinacja? Pasja?
A może pora roku? Może nasze mózgi i umiejętność twórczego myślenia na jesień i zimę zostają zawieszone. Hibernują. Pozostaje tylko jeden problem – co robić wtedy, kiedy widać ewidentnie, że wszelkie zapały kończą się niczym, a w najlepszym razie mamy kilkanaście zaczętych i nieskończonych powieści, opowiadań, wierszy czy czego tam jeszcze? Ostatecznie brak konsekwencji, tudzież szeroko pojęta niemoc twórcza są ludzkimi przypadłościami, a nic co ludzkie nie jest nam obce. Bałagan w głowie i literacka, a może bardziej twórcza (bo przecież dotyczy też artystów różnego formatu) sraczka chyba też są zupełnie naturalnymi stanami, które towarzyszą człowiekowi od momentu, kiedy nauczył się rysować po ścianach jaskiń. Jedni zatem próbują dźwignąć swoją twórczość z nizin poprzez romanse z innymi dziedzinami sztuki, drudzy starają się nie walczyć z brakiem chęci do pracy i oddają się błogiemu lenistwu. Pisanie opowiadań zamiast epopei narodowej też może być dobrym rozwiązaniem – zawsze łatwiej to skończyć. Ale lepiej potraktować to jako trening. Zresztą każda podjęta próba jest w pewnym sensie treningiem, ale do konsekwentnego działania nie prowadzi.
Jedną z terapii, jaka według mnie pomaga skutecznie pozbyć się literackiego rozwolnienia, jest zupełnie odmóżdżenie się na jakąś chwilę. Taki reset. Idziemy sobie posprzątać mieszkanie, pozmywać naczynia czy obejrzeć „Jak oni rozwalają się na lodzie” albo „Modę na sukces”, a następnego dnia budzimy się ze świeżym spojrzeniem na świat, na nasze pomysły i jesteśmy gotowi do pisania.
Albo dalej mamy sraczkę…